Na mnie zrobił większe wrażenie, niż "Nosferatu: symfonia grozy". Przede wszystkim od strony wizualnej - ujęcia demona przysłaniającego swoim płaszczem miasto i ściągającego na nie zarazę nie zapomnę już chyba nigdy. Podobnie jak zdjęć "latającej" kamery, w scenie, gdy Faust zostaje zabrany przez Mefisto w podróż na latającym dywanie. Ciekawe, jak na tamte czasy, efekty specjalne (to naprawdę nie wygląda po dziadowsku - jest zmontowane z jak największą starannością), np. w scenie, gdy Faust wzywa demona. Film jest po prostu niezwykle klimatyczny i na pewno przypadnie do gustu miłośnikom starego kina i nie tylko.
To prawda - niesamowity, czysta magia i alchemia. Co prawda, z sentymentu bym powiedziała, że "Nosferatu" uwielbiam najbardziej (jest swego rodzaju symbolem miłości do kina niemego - co tam, że kilka filmów na karku - jak miłość to miłość - oraz filmu grozy) - to nie jestem pewna, czy "Faust" nie zaszedł na miejsce ex aequo w moim subiektywnym rankingu filmów. Efekty naprawdę budzą podziw, zresztą gra aktorska - pomijam oczywiście rewelacyjną kreację Emila Janningsa, lecz również Camilla Horn bardzo dobrze się spisała. Hmm - zresztą, z którejkolwiek by strony nie podejść tego dzieła - z niemal każdej wychodzi zwycięską ręką. Klimat ma naprawdę zniewalający - zwłaszcza: scena kuszenia Fausta przez Mefistoklesa, pierwszego pocałunku Małgorzaty i Fausta, śmierci dziecka, końcowa (stos, anioł-diabeł). I jak tu się nie zachwycać tym filmem?
W pełni zgadzam się z przedmówcą - ,, Faust" z 1926 roku( lub 1924 roku - taką informację znalazłem w opisie filmu w TV) jest niesamowitym filmem, o pełnej uroku narracji oraz wspaniałych efektach wizualnych. Diabeł jest pełen emocji, buduje nieustanne napięcie oraz ma moc, która zawstydzić może Dżina Alladyna.
Bardzo wysoko oceniłem film i na pewno z chęcią obejrzę go ponownie.